Dlaczego polska siatkówka się zwija?

Media, działacze i środowisko prześcigują się w tekstach i opiniach dotyczących wyboru nowego selekcjonera reprezentacji Polski siatkarzy. Jednocześnie wiele osób od tej decyzji uzależnia całą przyszłość siatkówki w Polsce, jakby to miało dla niej kluczowe znaczenie. Niestety, ale muszę Was zmartwić – nie ma.

Uwierzcie, że na dłuższą metę mało istotne jest, czy męską kadrę obejmie trener polski, zagraniczny czy Benny Hill we własnej osobie. Podkreślam – na dłuższą metę. Póki co wpłynie to wyłącznie na grę drużyny na boisku, a nie na całą dyscyplinę, jej popularność i rozwój. Oczywiście, jedno na drugie zawsze będzie oddziaływać, ale nie w sposób bezpośredni. Wybór selekcjonera to po prostu bardzo wygodny temat zastępczy dla wielu osób, chcących pozostać w cieniu. Dlaczego? O tym później.

Polityka rządzi siatkówką

25 października 2015 roku Prawo i Sprawiedliwość zwyciężyło w wyborach parlamentarnych. Każdy dobrze zorientowany w siatkarskim światku wiedział, że taki wybór Polaków przy urnach narobi wiele bigosu w tej dyscyplinie. Siłą napędową siatkówki w Polsce były pieniądze ze spółek skarbu państwa. Za czasów rządów Platformy Obywatelskiej, na polskie kluby, rozgrywki ligowe czy projekty szkolenia młodzieży, szła konkretna kasa. Od przyjścia „dobrej zmiany” zaczęło się jednak pod tym względem robić nieciekawie.

Żeby było wiadomo, o czym konkretnie jest mowa – poniżej lista najważniejszych spółek skarbu państwa, które były lub nadal są zaangażowane w sponsoring polskiej siatkówki. Od razu zaznaczam, że lista nie jest kompletna. Chodzi jedynie o zarys sytuacji.

ENEA (producent, dystrybutor i sprzedawca energii elektrycznej) – sponsor Pucharu Polski, Superpucharu Polski, partner turnieju Szamotuły Cup, klubu Energetyk Poznań, Polski Cukier ENEA Muszynianka Muszyna i ENEA PTPS Piła

Elektrociepłownia Będzin (główny producent energii cieplnej i elektrycznej dla Zagłębia Dąbrowskiego) – MKS Będzin

Grupa LOTOS (koncern naftowy) – Lotos Trefl Gdańsk i Atom Trefl Sopot

Jastrzębska Spółka Węglowa (producent węgla koksowego) – Jastrzębski Węgiel

KGHM Polska Miedź (producent miedzi i srebra rafinowanego) – Cuprum Lubin

PGE (przedsiębiorstwo energetyczne) – PGE Skra Bełchatów, Atom Trefl Sopot

PGNiG (spółka zajmująca się poszukiwaniem i wydobywaniem gazu ziemnego i ropy naftowej) – PGNiG Nafta Piła

ORLEN (koncern naftowy) – Orlen Liga, Reprezentacja Polski, PLPS

TAURON (dostawca energii elektrycznej) – Tauron MKS Dąbrowa Górnicza, AZS Częstochowa

Victoria (Wałbrzyskie Zakłady Koksownicze) – Victoria Wałbrzych

Polski Cukier (producent cukru) – Polski Cukier Muszynianka Muszyna

Grupa Azoty (zakłady chemiczne) – Chemik Police, ZAKSA Kędzierzyn-Koźle

Po wyborach parlamentarnych na niektórych prezesów klubów siatkarskich padł blady strach. Zaczęli oni wręcz panikować, ale trudno im się dziwić. Pamiętam, że jednym z niewielu, którzy zachowywali względny spokój, był Paweł Frankowski, sternik Chemika Police. W tym czasie rozmawialiśmy wielokrotnie. Obawiał się on o przyszłość klubu, ale z dużą dozą przekonania mówił wtedy: „poradzimy sobie”. Trzeba przyznać, że idzie mu całkiem nieźle.

„Teraz kurwa my”

Zmiany na scenie politycznej poskutkowały wietrzeniem gabinetów w spółkach skarbu państwa, czyli w firmach, które łożyły na siatkówkę. Platforma miała tam swoich ludzi, ale przegrała wybory, więc „teren” powolutku przejmowało PiS. Tak samo zresztą bywało zawsze w wieloletniej historii kraju. Jedni przychodzili, inni odchodzili. Nic nowego.

Ktoś zapyta więc: „Dlaczego PiS chce zniszczyć siatkówkę?”. Odpowiedź brzmi: PiS nie chce zniszczyć siatkówki. Ona obrywa wyłącznie rykoszetem. Prawo i Sprawiedliwość nie ma nic do samej dyscypliny. Kilkukrotnie przecież można było ujrzeć Prezydenta RP Andrzeja Dudę lub Premier RP Beatę Szydło w halach siatkarskich. W działaniach partii rządzącej nie ma złośliwości. Jej celem nie jest zrujnowanie sportu, który rozwinął się w Polsce na niesłychaną skalę i który stał się poważnym zagrożeniem dla najpopularniejszej u nas od zawsze piłki nożnej. To byłoby zwyczajne narażanie się kibicom, którzy przecież mogliby to zapamiętać do kolejnych wyborów. Zresztą – co ciekawe – wiele osób z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego przyznaje, że jest on wielkim fanem sportu. Taki ruch byłby więc kompletnie irracjonalny.

Odciąć im kasę

Z naszą siatkówką jest coraz gorzej, bo Polski Związek Piłki Siatkowej jest uważany za jeden z ostatnich bastionów Platformy Obywatelskiej spośród krajowych związków sportowych. W podobnej sytuacji jest Polski Związek Pływacki, którym kieruje Paweł Słomiński. To z jednej strony utytułowany trener, były opiekun między innymi Otylii Jędrzejczak i Pawła Korzeniowskiego, ale z drugiej protegowany byłej ministry PO, Joanny Muchy.

Wróćmy jednak z wody na parkiet. W PZPS-ie są osoby mniej lub bardziej powiązane z poprzednią władzą, co w oczywisty sposób nie do końca podoba się obecnym rządzącym. Chodzi przede wszystkim o dwie czołowe twarze związku – Jacka Kasprzyka oraz Pawła Papkego. O tym pierwszym w środowisku mówi się, że sympatyzuje z PO. Z kolei drugi z wymienionych zasiada w Sejmie jako poseł tej partii. To sprawia, że cały PZPS uznaje się za środowisko nieprzychylne PiS-owi.

Siatkarscy Misiewicze

Nie mam wątpliwości co do tego, że prędzej czy później PiS dopnie swego i przejmie „siatkarski teren”. Próby już zresztą były, ale obie nieudane. Człowiekiem PiS-u w PZPS-ie był przez kilka miesięcy Radosław Piesiewicz. To zaufana osoba jednego z najbardziej znanych polityków partii rządzącej, Jacka Sasina. Mówiło się o nim, że nie ma wiele wspólnego z dyscypliną, ale znał kogo trzeba i dzięki temu został członkiem zarządu PZPS. Był nim przez jakiś czas. Skończyło się tak, że Piesiewicz został obsmarowany na łamach „Newsweeka”, a trzy dni później zrezygnował z pełnionej funkcji.

Fragment jednego z tekstów o Piesiewiczu:

Gdy „Newsweek” chciał się spotkać z Radosławem Piesiewiczem, ten odwołał spotkanie, poprosił o pytania mejlem (…). Nie pamiętał, kto siedem miesięcy temu rekomendował go do PZPS. Gdy spytaliśmy, ile kontraktów zdobył dla siatkarzy (odpowiadał za to w PZPS), odpisał: „Jest złożonych wiele ofert, rozmowy w trakcie”.

Drugim człowiekiem PiS w PZPS mógł być Ryszard Czarnecki, ale w powodzenie tej akcji wierzyli chyba tylko naiwniacy. Europoseł jest znany z tego, że próbuje być wszędzie. Nie chcą go wpuścić drzwiami, więc wchodzi oknem. Pan Ryszard zamarzył sobie, żeby zostać prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Poparcia nie miał żadnego, ale wtedy z pomocą przyszli działacze siatkarscy. PZPS jako jedyny związek sportowy poparł jego kandydaturę w walce o fotel prezesa. Pozostałe związki zgłosiły obecnego szefa PKOl, Andrzeja Kraśnickiego. Sympatyczny Czarnecki wiedząc, że nie ma szans na wygraną, w ostatniej chwili  sprytnie wycofał się z rozgrywki.

Dziwić może jedynie, dlaczego akurat PZPS, który sympatyzuje z PO, wysunął kandydaturę politycznego oponenta. Powiem szczerze, że nie mam stuprocentowej pewności, dlaczego tak się stało. Podejrzewam, że swoje mogła zrobić osoba właśnie Piesiewicza, który w czasie decyzji o poparciu związku dla Czarneckiego, jeszcze był w zarządzie PZPS. Przekonany jednak nie jestem. Być może miało to być swego rodzaju „puszczenie oka” przez związek do obecnej władzy i przypodobanie się jej. Ale to tylko moje przypuszczenia. Faktem jest jednak, że PZPS popierając kandydaturę europosła, naraził się na śmieszność.

Zasłona dymna

Wróćmy więc do wyboru selekcjonera, czyli decyzji, która dla wielu laików urasta do miana plebiscytu na zbawcę polskiej siatkówki. Pewnie wiele razy zastanawialiście się, dlaczego tyle się o tym trąbi. Powstają przecież setki artykułów, wywiady z ekspertami oraz analizy dziennikarzy, z których tak naprawdę nic nowego nie wynika. Powody są dwa, choć z jednego większość nie zdaje sobie sprawy.

Pierwszy jest oczywisty – kibiców grzeje postać człowieka, który będzie odpowiadał za wyniki najważniejszej drużyny siatkarskiej w kraju. Media o tym wiedzą, przez co każdy, nawet najmniejszy przeciek dotyczący czegokolwiek związanego z nowym trenerem kadry, będzie odpowiednio sprzedany. To jest pewne. Kibic kliknie, kupi gazetę, obejrzy program. Tak to się nakręca.

Drugi aspekt jest mniej oczywisty. Jakikolwiek rozgłos związany z wyborem nowego selekcjonera jest zasłoną dymną dla personalnych wojenek w zaciszu gabinetów. Prawdziwa gra odbywa się właśnie tam, i to codziennie. Setki telefonów, spotkań, maili. O wszystkim wie jednak wąskie grono osób. Po to jest właśnie ta cała szopka. Dla wielu działaczy ważniejsze od nowego selekcjonera jest to, kogo trzeba wypieprzyć ze stołka, a kogo na nim posadzić. Zapewniam, że każdorazowo, kiedy w polskiej siatkówce będzie dochodziło do roszad stołkowych, zawsze będziecie dowiadywać się o tym ostatni. Wy macie interesować się selekcjonerem.

Mateusz Lampart

Leave a comment